Sawyer Avery
Leżałam tak jeszcze trochę, przykulona, z zamkniętymi oczyma. Siąknęłam tylko nosem w momencie, gdy zaśmiałam się krótko, i wtedy dopiero odpowiedziałam mu:
- Taa, chyba nie ma na co u nich liczyć. - odpowiedziałam. - Znaczy, możesz próbować, ale ja narobiłam się u nich dobre dwa lata i o zrzeszeniu nie było mowy - westchnęłam krótko, wyczuwając zapach alkoholu. Czyli jeszcze jakiś mamy! Nie ma to jak dobry antydepresant. Wstałam więc szybko i dorzuciłam nieco do ognia, by móc chwilę jeszcze posiedzieć i porozkoszować się tym. No, i przy okazji, rozładować atmosferę.
- Jeśli nie chcesz napić się ze mną... To przynajmniej mów, że tak było. - pociągnęłam łyk z butelki, jako że nie mieliśmy co liczyć na luksus innych naczyń. - Zaraz do Ciebie dołączę. - wzruszyłam ramionami, gdy ten dalej się nie ruszył.
Właściwie, to nie chciałam się na niego złościć. To była jedna z niewielu osób, którym ufałam tak mocno i byłam tego stuprocentowo pewna. Widziałam, że chłopak ma dobre serce i jakby nie patrzeć, zawdzięczałam mu życie. Może był trochę zbyt naiwny, ale... Taki jest chyba przywilej dobrych ludzi, co? Uśmiechnęłam się, zauważając, że opróżniona buteleczka ogrzała mnie przyjemnie całą swą zawartością. Ułożyłam się przy Michaelu, po czym, niewiele myśląc, objęłam go i przybliżyłam się. No co? Było mi ciepło, i to ciepło nie mogło nigdzie uciec!
You won't escape from me, Goście~.
Offline
Michael
Offline
Sawyer Avery
Cały mój ból, strach, niepokój i smutek z poprzednich dni zdawał się być niczym odległe wspomnienie. Choć może lepiej pasowałoby określenie go jako nieistotne - wydawało mi się bowiem, jakby to wszystko nagle zniknęło. O dziwo, wystarczył dotyk, ciepło. Odrobina czułości. Bo przecież, kto w tych czasach nie czuje się samotny? Czy ktokolwiek był przekonany, że pomiędzy nami do niczego nie dojdzie?
Cóż...
Dobra. Na początku myślałam, że go zabiję, później, że umrę, z kolei potem, że to on umrze. Dobrze jednak, że od czasu do czasu się mylę. Tak, na takie pomyłki mogę sobie pozwolić.
Z błogiego snu obudził mnie najpierw fakt, że już się do niego nie przytulałam, z racji tego że wstał, a potem, kiedy znowu mi się przysnęło, ocknęłam się, gdy zaczął coś biadolić. Podniosłam się z lekkim stęknięciem do pozycji siedzącej, nie dbając o mój aktualny stan odzienia.
- Co jest...? - przetarłam lekko oczy, lecz na słowo "Legion" uniosłam się prędko i zaczęłam rozglądać się za miejscem, w którym wczoraj pozostawiłam broń. Chwilę potem postanowiłam rozwiązać kwestię ubrań.
- Nie wychodź. Zabezpieczyłam wejście, ale może przejdą obok. Ilu ich jest? - zadałam mu jeszcze pytanie i nagle, jak na zawołanie, plecy znów zaczęły mnie boleć. Wcześniej mieliśmy po prostu szczęście, tym razem we dwoje przeciwko nim mogliśmy sobie nie poradzić.
You won't escape from me, Goście~.
Offline
Michael
-Bo ja wiem... może z sześciu? - Przyglądałem się tym wypucowanym czerwonym pancerzom.
-Musimy wziąć pod uwagę to że oni nie używają broni palnej, nie trzymają się na odległość... Grunt to cisza.
Serio, w tym momencie, nieważne czy bym miał brązowe spodnie, pewnie by się stały jeszcze bardziej gdybym się nie spiął. Ewidentnie szpiegowali, jednak jak na oddział zwiadowczy było ich z lekka za dużo, kierowali się w stronę Stripu niby nie pośpiesznie, ale to raczej z ich spokoju i ostrożności niźli z lenistwa, rozłożyli niewielki obóz, ognisko, 3 namioty, wszystko zakryte z 3 stron pagórkami i skałami.
-No to ładnie... i co teraz? - Spojrzałem się w jej oczy z lekkim przelęknieniem, i nie o mnie, tylko o nią, w końcu ona jest ranna.
- Cholera jasna... - Rozbrzmiało w mojej głowie.
Offline