Gość
Wstęp
I
Czerwone róże na moim grobie
Ostatnio edytowany przez Rotten (07-02-2013 11:45:04)
Impossible. Zapowiada się wspaniale. Czekam na więcej
I'm at war with the world cause I
Ain't never gonna sell my soul
I've already made up my mind
No matter what I can't be bought or sold
Offline
Gość
Geniusz! Bardzo mi się podoba. Więc z niecierpliwością czekam na następną część~! ^^
Gość
II
Dziewczyna w czerwonej pelerynie
Słońce zaszło, żałobnicy już dawno znaleźli się w swoich domach, by snuć dalsze domysły związane ze śmiercią małej Alex.
Jedynie Vee – pulchna blondyneczka o niebieskich, załzawionych oczach siedzi na granitowej płycie nagrobnej i pierwszy raz w życiu w ustach czuje pełen goryczy smak alkoholu.
W trawach świerszcze urządzają swój cowieczorny koncert w akompaniamencie szumu pobliskich wierzb. W promieniach księżyca lśni gładka niczym lustro tafla jeziora, po której dryfuje samotnie drewniana łódka.
- I co? Teraz tak po prostu mnie zostawisz? – Pyta dziewczyna szklaną butelką stukając lekko w nagrobek, na którym siedzi. W głowie słyszy dźwięczny śmiech przyjaciółki. Alexa zawsze śmiała się ze skłonności Vee do urządzania pełnych dramatu i rozpaczy scen.
- Boże, czy ja oszalałam? – Pyta samą siebie, upijając kolejny łyk słodkiego trunku.
- Wątpliwe, choć z całą pewnością za dużo wypiłaś. – Oparta o drzewo stoi Alexa uśmiecha się w stronę blondynki pobłażliwie. Czuje się poniekąd odpowiedzialna za pijaną przyjaciółkę nawet, jeśli w świecie żywych niewiele zdziała.
- A-ale j-jak t-to? – Vee jąkając się wstaje z kamiennego nagrobka i chwiejnym krokiem zbliża się w stronę brunetki.
- Ty n-ie żyłaś! - Mówi poruszona wskazując grafitową płytę.
- I nic się nie zmieniło, nadal jestem martwa – mówi Alexa odpycha się od drzewa i z dumnie uniesioną głową rusza w jej stronę.
Wyciąga z ręki dziewczyny butelkę, wącha ją i krzywi się mimowolnie opróżniając ją do końca. Karci blondynkę wzrokiem i kładzie szklaną manierkę na grób, z którego strzepuje obumarłe liście i źdźbła trawy.
Nastaje głucha cisza, podczas której Vee usiłuje pojąć fakt, że właśnie przed nią stoi jej zmarła powierniczka i towarzyszka wszelkich wariactw.
- Więc jak? Ty… tu? – Brunetka śmieje się cicho słysząc nieskładne wypowiedzi przyjaciółki.
Bierze głęboki oddech nieprzynoszący jej w żadnym stopni jakiegokolwiek ukojenia. Przywdziewa ostrożny uśmiech i obraca się w stronę Vee marszcząc w rękach szorstki materiał swojej białej sukienki na którą narzuconą ma czerwoną szatę.
Przynosi na myśl postać z bajki o czerwonym kapturku, lecz trudno jest stwierdzić czego jest w niej więcej. Małej bezbronnej dziewczynki, czy złego wilka?
Wszystko wokół jakby ciemnieje, sylwetki drzew i mogił wyostrzają się i przybierają złowrogich kształtów.
- Musisz coś dla mnie zrobić – szepcze Alexa, podchodzi do przyjaciółki i łapie ją za ręce.
- C-co takiego? – Pyta Vee drży przy każdym gwałtownym podmuchu wiatru. Z nieba spadają pierwsze szare krople deszczu, a po nich kolejne i następne. Przemaczają cienką sukienkę blondynki i jej moherowy berecik.
Wszystko, to dzieje się w zawrotnym tempie. Błyskawice przecinają niebo na pół, płaczące wierzby pogrążają się w smętnym tańcu popychane przez ostre macki porywistego wiatru.
- Musisz sprawić, by zapłaciła – słowa Alexy nie są głośniejsze niż szept, lecz mimo świszczącego szkwału Vee potrafi je usłyszeć.
Kompletnie przemoknięta z sercem w gardle spogląda w szeroko rozwarte oczy przyjaciółki. Po jej twarzy również pełznie przerażenie.
Powalona przez piorun wierzba upada na brzeg z ogłuszającym hukiem. Blondynka ma ochotę uciekać, jednak stoi w miejscu nie potrafi się ruszyć. Łzy bezsilności spływają po jej pyzatych policzkach.
Skomle żałośnie patrząc na Alex błagalnie. Nie potrafi zrozumieć jak to w ogóle możliwe, że przyjaciółka stoi teraz przed nią, mówi i wzrokiem pełnym żalu spogląda na jej przemoczoną twarz, gdy ta raz po raz zanosi się płaczem, drżąc na całym ciele.
- Kto? Zapłacić za co? – Pyta Vee ściskając zimne i blade ręce Alexy w swoich drobnych dłoniach. Brunetka spogląda na nią przez chwilę marszcząc brwi.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ustaje deszcz i szalejący wkoło wicher, drzewa powoli kołyszą się, a tafla jeziora z powrotem wygląda jak nienaruszone, gładkie lustro odbijające pierwsze promyki słońca przedzierającego się przez gęste chmury.
- Naolly – mówi bezgłośnie Alexa puszczając ręce przyjaciółki. Oddala się trzepocząc na wietrze połami swojej zwiewnej czerwonej peleryny. Kasztanowe włosy tracą swój blask, a niegdyś orzechowe oczy przybierają kolor bezkresnej czerni. Jedynie usta pozostają takie same. Pełne, pomalowane krwisto czerwoną szminką, bezustannie wygięte w szyderczym uśmiechu.
Kawałek aksamitnej, szkarłatnej peleryny zaczepia się o połamane gałęzie i niesiony przez wiatr ląduje na grafitowym grobie tuż obok stojącej tam pustej butelki.
Alexa jest coraz dalej, zmierza w stronę jeziora, przy którym leży rozpołowione drzewo. Pod jej stopami szeleszczą liście zerwane z drzew podczas zawieruchy.
Vee stoi w miejscu patrząc w ślad za oddalająca się sylwetką dziewczyny w czerwonej szacie. Nie potrafi wydusić z siebie nawet słowa.
- Co mam zrobić? – Pyta szeptem licząc, że przyjaciółka ją usłyszy.
Dobrze wiesz co musisz zrobić… – W jej głowie rozbrzmiewa wdzięczny głos Alexy uprzedzany jej beztroskim chichotem.
Ponownie zrywa się wiatr i rozpętuje szaleńcza ulewa. Mokre ubrania przylepiają się do krągłego ciała blondynki.
Patrzy jak Alexa niknie w jeziorze w akompaniamencie szelestu liści i stukotu deszczu o twardą ziemię.
Wiesz co musisz zrobić…- Słyszy po raz ostatni i budzi się oparta o przysypany liśćmi nagrobek. Z nieba siąpi lekka mżawka, jednak z sukienki blondynki strumieniami sączy się woda, a przesiąknięty deszczem beret zsuwa się jej na oczy.
Ociera z twarz resztki tuszu i wstaje.
To był tylko sen... – Stwierdza spoglądając na miejsce spoczynku przyjaciółki. Odsłania przykryte mokrymi liśćmi wygrawerowane w kamieniu, złote litery i z niemym przerażeniem spogląda na pustą szklaną butelkę stojącą na skraju nagrobka.
W osłupienie wprawia ją skrawek czerwonego materiału przygnieciony przez dno karafki.
Wiesz, co musisz zrobić… – Słysz dochodzący jakby zewsząd głos Alexy, choć możliwe, że był to jedynie świst porywistego wiatru.
Ostatnio edytowany przez Rotten (27-01-2013 11:13:16)
Gość
Super... przechodzą mnie ciarki kiedy to czytam, a w moim mniemaniu to chyba dobrze ^^ Trochę przerażające i tajemnicze, ale po prostu cudowne :3 Nie mogę doczekać się następnego rozdziału~!
Gość
Intrygujące! Naprawdę intrygujące. Jako że uwielbiam wszelakiego rodzaju horrory i straszne historie to tu już pierwszy duży plus. Drugi, że trzyma w niepewności co wydarzy się za chwilę, aż jestem tego ciekawa, a nie zdarza mi się to zbyt często.
Mam nadzieję że mi wybaczysz, że jestem wredną krytykantką, ale postanowiłam, że jak już się wypowiadam, to szczerze ^^. Kilka zjedzonych przecinków. Ale to się zdarza każdemu, chyba jeszcze nie czytałam opowiadania bez zjedzonych przecinków. I gdzieś tam zdaje się powinno być legitymację, a nie legitymacje, chyba że miała ich kilka. Bynajmniej nie twierdzę, że ja bym nie zrobiła literówek, tylko zwracam uwagę, myślę że lepiej wiedzieć ^^
Wiem, że nie jestem dobra w okazywaniu entuzjazmu, ale opowiadanie mi się zdecydowanie podoba i również czekam na ciąg dalszy ^^
Ostatnio edytowany przez KaoriEmi (27-01-2013 19:30:12)
Gość
Rozdział 3
Szkarłat jej krwi zmieszany z ciepłym, letnim deszczem...
Za oknem leje deszcz, brudne krople rozbijają się o krzywy dach i ściany domu państwa McQueen pokryte są sosnowymi belkami. Wiatr gryzie do kości, przeraźliwie świszczy… Jakby chciał ostrzec mieszkańców przed zbliżającym się niebezpieczeństwem.
Naolly spokojnie leży w pokoju gościnnym w swoim dawnym, rodzinnym domu. Uśmiecha się i sennie mamrocze imię swojej zmarłej, młodszej siostry.
Ubłocone, ciężkie motocyklowe buty skrzypią przemoczone pokonując, każdy kolejny drewniany stopień. Rytmiczne, wywarzone kroki kierują się w stronę jednego z pokoi, ręka w czarnej, skórzanej rękawiczce przekręca miedzianą klamkę i uchyla białe drzwi z niemiłosiernym jękiem.
Naolly śpiąca zaledwie pokój obok przebudza się, przeciąga i zwraca nieprzytomne spojrzenie w stronę szalejącej za oknem ulewy.
Myśli o wielu rzeczach; problemach z pracą, czy kotłem na uczelni. Jednakże nawet krótkiej chwili nie poświęca na spekulacje związane z tajemniczą śmiercią siostry.
Spuszcza bose stopy na miękki, biały dywan koło łóżka, przeciąga się, ziewa i kieruje swoje spojrzenie w stronę szarego budzika, leżącego na nocnej szafce.
Klnie pod nosem widząc wczesną godzinę i ociężale podnosi się z posłania.
Wychodząc z pokoju natychmiast obejmuje swoje nagie ramiona. Jasna cholera! Dlaczego tu jest tak zimno? Wrzeszczy w myślach, zaglądając po kolej do każdego z pokoi. W sypialni matki okna są szczelnie zamknięta, a łóżko idealnie zaścielone. Znowu się upiła Myśli dziewczyna przypominając sobie wiele bezsennych nocy spędzonych na zamartwianiu się o zdrowie kobiety.
Parska i wygina usta w podłym uśmiechu, kierując się do kolejnego pomieszczenia. Zastyga w bezruchu widząc uchylone drzwi do pokoju siostry i błotne ślady tworzące prowadzącą tam ścieżkę.
Serce wali jej niczym młotem, słyszy tylko jego głośne bicie i chrobot świerkowych gałęzi, ocierających się o małe, sosnowe okienko w korytarzu.
Przełyka głośno ślinę i obraca się wokół siebie spanikowana. Stawia ostrożnie bose stopy na beżowej wykładzinie, warzy każdy krok i krzywi się słysząc najcichsze nawet skrzypnięcie. Wraz z każdym pokonanym centymetrem szorstkiego dywanu do jej uszu docierają ciche odgłosy dobiegające z sypialni Alexy. Szelest papieru przerywany czyimś głośnym westchnieniem lub cichym chichotem.
Opuszkami drżących palców popycha drewniane drzwi i z sercem na dłoni powoli wchodzi do pokoju siostry. Dobiegające stamtąd blade światło latarki - gaśnie.
Naolly przygryza nerwowo wargę i wytęża wzrok, usiłując dostrzec cokolwiek w otaczającym ją, nieprzeniknionym mroku.
Słyszy świszczący oddech i dopiero po chwili uświadamia sobie, że to nie jej własne westchnienia. Ciepłe powietrze wypuszczane z ust intruza łaskocze ją w ucho.
Dziewczyna szczęka zębami, a na jej nagich ramionach pojawia się gęsia skórka niespowodowana jednak oknem otwartym w pokoju na oścież.
Strach paraliżuje jej ciało i spowalnia każdy ruch, nie jest nawet w stanie wydusić z siebie słowa.
- Hm… - Słyszy za sobą cichy pomruk intruza i nim jej mózg rozpozna duszący zapach perfum, czy charakterystyczny płytki oddech, świadczący o kiepskiej kondycji nieproszonego gościa.
Ciężki przycisk do papieru w kształcie Statuy Wolności uderza ją kilkakrotnie w głowę, pozbawiając przytomności, a następnie życia.
Czarne, skórzane rękawiczki śliskie są od świeżej, jeszcze ciepłej krwi, gdy z niemałym trudem rzucają smukłe ciało Naolly za okno.
Martwa dziewczyna z donośnym pluskiem upada na chodnik przed swoim, rodzinnym domem, a szkarłat jej krwi miesza się z ciepłym, letnim deszczem.
Gość
No proszę, nie musiałam długo czekać i już kolejny rozdział ^^. Jeszcze bardziej intrygujący niż poprzednie. Teraz jestem już na prawdę ciekawa co będzie dalej! Początkowo chyba myślałam, że trochę poczekamy na kolejnego trupa, ale miło się zaskoczyłam. Tempem akcji jestem zachwycona *o*
Gość
Rozdział 4
Krew z krwi
W pokoju panuje mrok. Za oknem deszcz pada skośnie, zostawiając mokre ślady na małych oknach okolicznych domóstw.
Na końcu ulicy w parterowym, kamiennym domku Rory Gallagher jeszcze smacznie śpi, gdy jego służbowy telefon dwadzieścia dwie minuty po czwartej zaczyna wydawać pierwsze irytujące dźwięki.
- Gallagher – unosi się na łokciu i mówi zaraz po naciśnięciu jaskrawozielonej słuchawki.
- StripQ, numer domu dwanaście. Morderstwo… znowu – Słyszy w odpowiedzi znużony głos Haymitch’a Jacobsa – postawnego, trzydziestoletniego mężczyzny o wiecznie podkrążonych oczach i zaspanym głosie. Rory zna Jacobsa od niedawna, gdyż dopiero od kilku tygodni razem współpracują.
- Jestem w drodze – mówi, rozłączając się.
Zapala pokaźnych rozmiarów lampkę, stojącą na cedrowej komodzie przy łóżku i na wpół przytomny naciąga na siebie ubrania z dnia poprzedniego. Nie obchodzi go nieświeży oddech, fryzura w nieładzie, pognieciona koszula, czy mahoniowe łóżko, na którym zostawił splątaną czarną, atłasową pościel. W przedpokoju zakłada wysłużone już, skórzane mokasyny i zatrzaskuje ciemne, frontowe drzwi, a klucz jak zawsze chowa pod słomianą wycieraczkę.
Odpala zardzewiałego forda i rozkręca ogrzewanie. Parkując przy odpowiedniej ulicy ze schowka wyciąga broń, a z tylnej kieszeni czarnych spodni magazynek.
Zabezpiecza pistolet i wkłada za pas. Z siedzenia obok zabiera swoją ciemną, prążkowaną marynarkę równocześnie na szyję zakładając policyjną odznakę i legitymację.
- Czy, to nie siostra tej dziewczyny z drogi? – Pyta Haymitch’a, przechodząc pod żółtą, policyjną taśmą.
- Yup! Naolly McQueen, lat dwadzieścia, kilka miesięcy temu dostała stypendium i wyjechała studiować w Danii… - wyrzuca z siebie na jednym oddechu.
Rory rzuca krótkie spojrzenie w stronę ciała i szybo odwraca wzrok. Patrzy na dom, gdzie okno na pierwszym piętrze jest otwarte, a jasnozielona firanka lekko faluje na wietrze.
Budynek sprawiający wrażenie przytulnego w świetle niebiesko czerwonych lamp traci otaczającą go zwykle aurę szczęśliwego, rodzinnego domu.
- Wróciła na pogrzeb siostry i została na dłużej, by wesprzeć matkę… - dodaje popijając aromatyczną kawę z papierowego kubka z logiem miejscowej kawiarni otwartej dwadzieścia cztery na dobę.
- A gdzie jej matka? – Pyta Rory, spoglądając równocześnie na twarze ludzi zgromadzonych wokół miejsca zbrodni. Jak na zawołanie z końca ulicy dochodzi rozdzierający krzyk kobiety, która odpychając policjantów łokciami przeciska się w stronę córki.
- Nie! Nie , nie, nie… - powtarza jak mantrę upadając przy zwłokach. Wyciąga ręce jakby chciała pogłaskać, czy przytulić córkę, lecz widząc lepką krew na jej twarzy cofa się i zanosi niekontrolowanym płaczem.
Niewzruszony Haymitch obserwuje całą scenę bez mrugnięcia okiem, po czym obraca się, woła Sarę, która w ręce trzyma sporych rozmiarów aparat, a sam oddala się w stronę radiowozu.
Rory podchodzi do kobiety i łapie ją w pasie. Nie protestuje i pochlipując pozawala mu posadzić się na tyłach vana koronera.
Rory jako, iż nie jest typem pocieszyciela na ramiona kobiety zarzuca swoją marynarkę i obraca się, by odejść.
- Daniel… - mruczy bardziej do siebie niż do niego.
Gallagher spogląda na jej zapadniętą twarz, czerwone od łez oczy i drżące wargi. Jest niezaprzeczalnie zjawiskowa.
Ciemne, niemal czarne włosy związane ma w wysokiego koka, z którego wysunęło się kilka, niesfornych pasm. Na szyi złoty łańcuszek z małą łezką o szafirowym oczku mieni się w pierwszych promieniach porannego słońca. Żadna zmarszczka wokół oczu, czy ust nie odbiera jej nawet w najmniejszym stopniu tego piękna.
- Kim jest Daniel? – pyta Rory, przestępując z nogi na nogę.
- To mój syn – mówi cicho kobieta, zwieszając ramiona i odwracając wzrok. Niesamowite oczy w kolorze gorzkiej czekolady - myśli Rory.
Gallagher nie mówi już nic więcej tylko rusza w stronę Haymitch’a, który spokojnie opiera się o radiowóz i czyta jakieś kolorowe pismo.
- Ona ma syna – mówi Rory, wyrywa gazetę z rąk Jacobsa i rzuca ją na tylne siedzenie samochodu.
- No i? – Pyta Haymitch ręką przeczesując siwe włosy.
- Nie uważasz, że wypadałaby mnie o tym poinformować? – Pyta spokojnie Rory.
- Nie uważasz, że wypadałoby przeczytać akta? – Warczy Haymitch sięgając przez okno po gazetę.
Rory nic już nie dodaje. Patrzy tylko jak zapłakana kobieta opatula się szczelniej jego prążkowaną marynarką i spogląda w ślad za oddalającym się srebrnym vanem.
Sara Lucas fotografuje miejsce zbrodni, po czym pakuje sprzęt do samochodu i odjeżdża na pożegnanie trąbiąc radośnie.
Haymitch kończy kawę i ładuje się do swojego lśniącego jeepa. Ciekawe jak go stać na takie auto? Zarabiamy tyle samo... - myśli Gallagher.
- Do zobaczenia w biurze! – Krzyczy Jacobs na pożegnanie i znika za zakrętem. Ulica wokół domu pani McQueen powoli pustoszeje, aż na drodze zostaje tylko ona i Rory. W ciszy oddaje mu marynarkę i zamyka za sobą czerwone, frontowe drzwi.
Zamyślony Rory odpala samochód i rusza w stronę mlecznego baru niedaleko biura. Parkując z kieszeni spodni wyciąga telefon i dzwoni do – pracującej razem z nim, Sarą i Haymitchem - Zilly.
- Zleć poszukiwania niejakiego Daniela McQueen, to pilne – mówi, przeglądając równocześnie policyjne akta.
- Okej, zapisałam – mruczy Zill i rozłącza się. Rory chwilę wsłuchuje się w urwany sygnał, po czym pod pachę wciska dokumenty i z marynarką przewieszoną przez ramię wychodzi z samochodu biodrem zamykając jego nienaoliwione drzwiczki.
Rozdział 5
Uważaj na krew dziewczynko...
Jej głowa bezwładnie leży na kolanach Alexy, obok której położone zostały czarne, skórzane rękawiczki pokryte warstwą zaschniętej krwi. Dziewczyna nadal pogrążona w głębokim śnie, nie jest w stanie zauważyć zabrudzonej błotem, białej wykładziny swojej sypialni.
Na nogach ma za duże męskie, motocyklowe buty, a w kieszeni kurtki schowany przycisk do papieru przedstawiający nowojorską statuę wolności, której niegdyś seledynowa barwa zastąpiona została rubinem krwi Naolly McQueen.
- Obudź się, obudź się śpiochu - dźwięczny głos Alexandry echem roznosi się po kremowym pokoiku jej przyjaciółki.
Jasno różowe ściany w cienkie, złote pasy przynoszą na myśl słowiczą klatkę. Wszystko jest na swoim miejscu, nawet gram kurzu nie zalega na żadnej z setek książek ułożonych alfabetycznie na drewnianej półce przy oknie.
Vee przebudza się, otwiera oczy, a gdy jej spojrzenie pada na roześmianą twarz martwej przyjaciółki gwałtownie podnosi się do siadu. Na jej twarzy powoli zaczyna malować się mieszanka przerażenia i smutku.
- To sen, to wszystko nie jest prawdziwe – stwierdza, ściskając zimną dłoń Alexy. Alexa kręci jednak przecząco głową odwzajemniając uścisk.
- W całym twoim życiu nie było chwili prawdziwszej od tej, która trwa teraz – szepcze wolną dłonią głaszcząc pyzaty policzek Vee.
- Świetnie się spisałaś – dodaje, a widząc błysk niezrozumienia w oczach Vee wskazuje jej zakrwawiony dywan i leżące na nim rękawiczki.
Szok jakiego doznaje blondynka jest nie do opisania, stopniowo ogarnia ją czyste, paraliżujące wszystkie kończyny przerażenie. Spogląda na ciężkie, zabłocone, motocyklowe buty i jest całkowicie pewna, że są one - tak samo jak kurtka i rękawiczki – własnością Alex.
Przypominają się jej słowa Alexandry wypowiedziane we śnie na cmentarzu.
Musisz sprawić, by zapłaciła…
Jedno przerażające zdanie dudni w jej głowie i echem odbija się od ścianek kruchej czaszki.
- Cz-czy ja kogoś… - ostatnie słowo grzęznie jej w gardle i za żadne skarby świata nie potrafi go z siebie wydusić.
- Byłaś wspaniała, dziękuję – słyszy w odpowiedzi rozradowany głos Alexy.
- Nie , nie, nie… To niemożliwe, nie mogłabym. – Mówi stanowczo, kręcąc przecząco głową.
- Nie mogłabym – dodaje i puszczając dłoń przyjaciółki szybko wstaje. Zaczyna odzyskiwać jasność myślenia.
To tylko sen, tylko sen. – Uspokaja się zaciskając i rozluźniając piąstki. Usiłuje przypomnieć sobie wydarzenia minionej nocy, lecz ostatnie co pamięta, to czerwona peleryna zanurzająca się w jeziorze niedaleko nekropolii.
- Niczego nie pamiętasz? Nie pamiętasz jak przerzucałaś bezwładne ciało Naolly przez okno mojej sypialni? Nie pamiętasz głośnego plusku, gdy upadła na murawę przed domem swojej matki? W kurtce jest przycisk do papieru, którym ją ogłuszyłaś, krew mojej siostry znajduje się również na rękawiczkach leżących na dywanie w twojej sypialni. Jakich jeszcze dowodów potrzebujesz, by uwierzyć? – pyta sztucznie zatroskana, ściągając brwi.
- Nie wierzę ci, to tylko sen, to nie dzieje się naprawdę! – Krzyczy Vee, łapiąc się za głowę.
- Jeśli to tylko sen, to zapewne zaraz się obudzisz, ja zniknę, krew i dowody twoje zbrodni również. – Odpowiada spokojnie Alexa.
- Ale co zrobisz, jeśli to wszystko okaże się jednak rzeczywistością… - dodaje uśmiechając się chytrze.
Vee zamyka oczy i robi kilka kroków w tył, a gdy za plecami czuje ścianę osuwa się po niej w dół i siada na brudnym od krwi i błota dywanie.
Obejmuje rękami kolana i zaczyna się powoli kołysać. Liczy każdy swój głęboki i miarowy oddech.
Jeden, drugi, dwunasty.
Otwiera oczy. Ślady krwi i błota nadal zaschnięte zdobią dywan. Rękawiczki oblepione świeżą krwią również leżą tak jak wcześniej.
W pokoju natomiast nie ma już Alex, a o jej wcześniejszej obecności świadczy jedynie zielony, sporych rozmiarów karton leżący na jednej z pudrowo-różowych poduszek.
Blondynka nie wie już co ma myśleć, nie wie, co jest złudzeniem, a co rzeczywistością.
Otwiera pudło, gdzie wiadomość zapisana przez Alex na sztywnym, kremowym papierze została poskładana w eleganckiego, małego łabędzia. Vee drżącymi rękoma rozprostowuje papier i odczytuje.
„Podobno plamy z krwi łatwiej usunąć wodą z dodatkiem soku z cytryny…
PS; Radziłabym schować rękawiczki i buty do tego pudełka, zanim przyjaciele z policji złożą ci wizytę.
Całuję, twoja przyjaciółka, Alex”