#1 23-03-2014 12:51:24

 Ryouta Sakamoto

Niezapoznany...

Call me!
Skąd: Tokio
Zarejestrowany: 23-03-2014
Posty: 19
Punktów :   

Sabat Crowley'a [Dark fantasy, magia, demony]

"Magija" Alexandra
O magii wiadomo niewiele. Ludzie wiedzą tylko tyle, że jest to główny temat gawęd, książek oraz filmów. Ja natomiast jestem w o tyle lepszej pozycji, że wiem jak ją stosować w normalnym życiu, choć nie do końca wiem co to jest. Nazywam się Crowley . Edward Alexander Aleister Crowley, prosty człowiek z Anglii. Wpływ mojej woli na otoczenie poznałem w dzieciństwie. Kiedy przypadkowo zrzuciłem szklaną miskę wypełnioną cukierkami z szafy. Oczywiście w momencie gdy spadała wyobraźiłem sobie jak mnie karzą za stłuczone naczynie, co mi się nie spodobało i nie jestem pewien, ale ta myśl jakby wydostała się z mojej głowy i miska zawisła w powietrzu, parę centymetrów nad ziemią. Przestraszony szybko ją złapałem w ręce i odstawiłem. W późniejszych latach odkrywałem kolejne "super moce" nie tylko poruszanie przedmiotami - co mi szło całkiem nieźle. Juz po dwóch latach treningu mogłem bez trudu podnieść mały rower. Wiedziałem jak stworzyć mały płomień, jak naruszyć strukturę danego obiektu, czyli go porysowć a, przede wszystkim, jak wpływać na umysł innego organizmu. Siła mojego wpływu zależy od wielkości mózgu ofiary. Na przykład: robaka potrafię kontrolować całkowicie i jak długo chcę, psa lub kota przez chwilę, z kolei człowiekowi mogę "wysyłać" impuls tylko parę sekund, choć i to jest dobre.

Bestia
Urodziłem się 12 października 1875 roku w małej wiosce nad morzem na południe od Londynu, w bogatej, bardzo religijnej rodzinie. Ojciec był emerytowanym piwowarem, a matka gospodynią. Jeżeli ojca szanowałem - matki szczerze nienawidziłem. Myślę, że było to wzajemne uczucie. Wzmocniło się to szczególnie po śmierci taty, w moje 13 urodziny. Wtedy już nie myślałem o moich mocach, nie miałem czasu. Buntowałem się matce na każdym kroku. Nazywała mnie "Bestia 666". Jako, że ja byłem spadkobiercą majątku, na ten czas dużego - 40 tysięcy funtów, wydawałem wszystko na moje zachcianki. Przestałem chodzić na msze. Zacząłem kierować się w stronę agnostycyzmu. W 2 lata przepuściłem połowę majątku. Zmieniłem imię na galijską jego wersję: z "Alexander" na "Aleister". W końcu zacząłem martwić się edukacją. Przeprowadziłem się i poszedłem do szkoły w Cambridge. Kupiłem 1 tonę książek - tak mnie zafascynowała wiedza. Miałem dla nich specjalny pokój wypełniony regałami.

Niespodzianka
Wychodząc rano do szkoły zauważyłem pod drzwiami małą żółtą karteczkę. Przyjrzałem się jej. Było napisane: 1 egzemplarz dla was; 1 do zwrotu. Zdziwiłem się, ponieważ nic nie zamówiłem. Gdy spojrzałem przez okno przy drzwiach ujrzałem jakby mgłę, a następnie usłyszałem dzwonek do drzwi. Otworzyłem je i na progu ujrzałem paczkę, dziwnie podobnego rozmiaru do książki, a nawet dwóch. Rozejrzałem się w poszukiwaniu kuriera. Nikogo nie znalawszy wziąłem pakunek, zamknąłem drzwi i poszedłem do biurka go rozpakować. Rzeczywiście były to dwie księgi. Stary papier, oprawione w skórę. Na okładce pierwszej z nich były jakieś niezrozumiałe napisy. Z pentagramem pod nimi. Zaciekawiony jak wygląda ta druga, wyjąłem ją spod spodu i zamarłem, bowiem była - jakby to powiedzieć - przyciągająca. Czarna, surowa, na której pisało "The book of Black Magic". Brązową – leżącą na wierzchu rzuciłem na łóżko i otworzyłem Czarną na pierwszej stronie. Przeczytałem pare zdań, lecz za nic nie mogłem ich zrozumieć. Coś prysnęło mi na twarz. Otarłem się ręką. To była krew. Jeszcze ciepła. Odwróciłem się i ujrzałem stojącego w oknie czarnego kota bez głowy, która najwyraźniej przed chwilą wybuchła. Nie byłem przestraszony - raczej zaciekawiony. Mrugnąłem i kot zniknął. Przewróciłem na drugą stronę. I znów reakcja. Gwałtowniejsza. Wybychło parę szklanek stojących w zlewie. Chyba już rozumiałem regułę, lecz nie wiedziałem co się właściwie dzieje. Z pewną domieszką strachu otworzyłem na kolejnej stronie, z zamkniętymi oczami czekałem na coś - co się nie stało. Zdziwiony przewróciłem jeszcze parę stron i w tym momencie gwałtowny podmuch owiał moją twarz. W pokoju pociemniało. Nagle przede mną pojawiła się jakby ciemno-fioletowa kula wielkości małego dziecka. Wokół niej krążyły różne przedmioty, które leżały luzem na podłodze oraz pyłek, formujący coś na kształt pierścieni Saturna. Poczułem jak jakaś siła pcha mnie w jej kierunku. Z jednej strony nie chciałem się opierać, to było takie piękne, lecz z drugiej martwiłem się o to czy z niej wyjdę – jeśli w ogóle przeżyję. Jeszcze trochę. Tylko 30... 20... 10 cm dzieli mnie od spotkania z odpowiedzią. Tak przynajmniej sądziłem.

Osobliwość
Leciałem w dół; może w górę - nie wiem. Przestrzeń wokół mnie była czarna, miejscami biała - nie wiem. Jestem Aleister Crowley? Nie wiem. Gdzie się znajduję? Nie wiem.
Tak wiele pytań bez odpowiedzi błąkało się w mojej głowie. Wiedziałem tylko tyle, że na razie nie zginąłem. Nagle uderzyłem plecami o twardą posadzkę. Była zimna. Jeszcze nic nie widziałem.
A może widziałem, ale było ciemno?
Wstałem. Tak przynajmniej myślałem, bo ciągle znajdowałem się w pozycji leżącej. Podniosłem rękę.
Wydawała się tak daleka. Męski głos w oddali nawoływał mnie, lecz nie mogłem wstać. Widziałem nad sobą czerwone kształty, jakby ludzie - tylko zdeformowani. Przypatrzyłem się jednemu z nich i w tym momencie jego głowa (coś co przynajmniej ją przypomina) wybuchła. Cień opadł i rozwiał się. W jego miejsce napłynęły kolejne i kolejne głowy wybuchały.
Aż pozostał tylko jeden.
Wskazywał na mnie palcem. Wołał coś niezrozumiałego.
W końcu i jemu wybuchła.
Rozbłysło światło i zobaczyłem sufit własnego mieszkania. Leżałem na podłodze w miejscu, gdzie lewitowała wcześniej sfera. Podniosłem się i omiotłem spojrzeniem pokój, w którym byłem. Nic się nie zmieniło. Wszystko na miejscu.
Czyli mi się tylko przyśniło.
Podszedłem do biurka. Czarna księga ciągle tam była. Brakowało tylko Brązowej. Spostrzegłem kolejną małą karteczkę, tym razem pod biurkiem. Podniosłem i przeczytałem: Dziękuję za zwrot. "Miłość jest prawem, miłość podług woli". Przerażony podskoczyłem do drzwi. Zamek był cały. Nie widać zniszczeń. Ciągle nie wiedziałem o co w tym wszystkim chodzi.
Był wieczór – przespałem cały dzień. Rozdrażniony włączyłem telewizję na kanale informacyjnym. Mówili coś o masowym wypadku, czy też może samobójstwie. Świadkowie opisywali, jak przechodniom wybuchają głowy. Jak wszędzie była krew. Ostatnia kobieta starszego wieku, która się wypowiadała, mówiła o chłopcu stojącym pośród wielu ciał bez głów. Malec wskazywał na coś na niebie. Rozpłakana kobieta mówiła jak i jemu głowa wybuchła. Leciał ze mnie zimny pot. Pobladłem. Co to wszystko ma znaczyć? Czy to ja? TO BYŁ TYLKO "POPIEPRZONY" SEN!

Mag?
Nazajutrz sen przerwało mi pukanie do drzwi. Półprzytomny poszedłem otworzyć nachalnemu gościowi, przy okazji schowałem Czarną księgę do szafy na ubrania. Otwarłem i zdziwiony oraz poirytowany spostrzegłem, że nikogo nie ma na zewnątrz. Głupie bahory, mogłyby nie żyć. Wtedy spałbym spokojnie.
-Hej, hej! Nie zapędzaj się! Nie chcesz chyba podobnej akcji jak ta wczorajsza, nie? Choć przyznać muszę - nieźle się zabawiłeś.
Zaskoczony nagłym wyskoczeniem mężczyzny (na oko ma 40 lat) w czarnym płaszczu i kapeluszu, nie wiedziałem, co odpowiedzieć. I chwila... skąd on wiedział, co pomyślałem.
-Jedni mówią na to dar od Boga. Inni twierdzą po prostu, że to talent lub umiejętności. Tak, potrafię czytać w myślach Aleisterze.
-Skąd mnie znasz? Za chwilę zadzwonię po policję!
Zagroziłem. Prześladowania w tej okolicy zdarzają się nader często.
-Znam cię od bardzo dawna. Chyba dostałeś już księgi, tak?
-T...tak
Zająknąłem się.
-A więc mogę się już oficjalnie przedstawić. Nazywam się Albertus McMarthy - Perfekcyjny Mag i Kompanion Świętego Królewskiego Łuku Enocha, czyli członek Ordo Templi Orientis czwartego stopnia.
-Yyy... Może zapraszam do środka? Na magiczną kawę oraz małe czarymary z nutką abrakadabra?
Zakpiłem z niego.
-Wybacz, lecz musimy już iść. Śpieszy nam się na pociąg.
-Nam? Na pociąg? Gdzie ty chcesz mnie wywieźć poparańcu? Z cyrku się urwałeś?
-Może jeszcze do ciebie nie dotarło, ale będziesz magiem, czy tego chcesz czy nie.
W tym momencie mój gniew przerósł wszelkie granice i nagle bezdomny pies przechodzący obok nas upadł. Spojrzałem na niego - był cały blady. Na swoich rękach dostrzegłem krew. Przestraszyłem się. Zniecierpliwiony Albertus powiedział:
-Przestaniesz odgrywać te cyrki? Śpieszy nam się!
To mówiąc pociągnął mnie za ramię w dół schodów. Wolną ręką zdążyłem jedynie zatrzasnąć drzwi.

Transport
Nie wiedzieć czemu dawałem się ciągnąć temu wariatowi po całym mieście. W końcu, po półgodzinnej przechadzce dostrzegłem przede mną budynek dworca. W tym momencie mężczyzna skręcił w ciemną uliczkę. Dziwne, bo ciągle było jasno. Chciałem się oprzeć, lecz ten parł prosto przed siebie. Zobaczyłem, że prowadzi nas na ścianę cegieł
-Przecież to ślepy zaułek!
Zdążyłem powiedzieć i zderzyliśmy się ze ścianą - a przynajmniej tak sądziłem. Przeszliśmy, jakby jej nie było. Po drugiej stronie było gwarno. Po ciemnym zaułku nie było śladu. Rzeczywiście. Wygląda na to, że to dworzec. Tylko urządzony jakby po staroświecku. Podeszliśmy do kasy.
-Czekaj tu. Pójdę kupić bilety, a ty w tym momencie stój tu i zachowuj się normalnie.
I poszedł. Rozglądam się. Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli, a ja na nich. Wszyscy chodzili bowiem w płaszczach, szatach w różnych kolorach. Na głowach dominowały kapelusze takie jak ma Albertus.
Podeszli do mnie jacyś dryblasi.
-Czego tu szukasz? Z choinki się urwałeś?
Zaczął ten pośrodku.
-Sam zadaję sobie to pytanie. Nie szukam problemów.
Widziałem jak na twarzy najwyższego z nich maluje się gniew.
-Widzę, że wygórowane słownictwo nie przypada twej głowie.
Zakpiłem z niego, lecz wiedziałem, że w starciu nie mam żadnych szans. Herszt bandy podniósł pięść w zamiarze uderzenia mnie. Nagle poczułem małe ciepło w środku dłoni, z której wystrzelił niebieski płomień, trafiając w grzywkę wystającą spod kapelusza najwyższego. Ten odpadł kilka metrów dalej, a jego towarzysze popatrzyli na mnie z przerażeniem. Podnieśli go i uciekli za najbliższy zakręt.
-Brawo, użyłeś magii w charakterze obrony, nawet o tym nie wiedząc.
Powiedział Albertus, podchodząc do mnie.
-Chodź, mamy pociąg.

Więźić, znaczy uciekać.
Obudziłem się z potwornym bólem głowy na śliskiej od wilgoci kamiennej podłodze. Wstałem, wciąż starając się utrzymać równowagę. Rozejrzałem się. Byłem w celi z której jedna ściana to kraty ułożone pionowo. Zdezorientowany, pijackim krokiem podszedłem do nich i doznałem jeszcze większego zdziwienia, ponieważ przede mną, oraz wokół mnie znajdowały się identyczne cele. Usytuowane były na ścianach jakby groty lub jaskini.
-Nigdy stąd nie uciekniesz młodzieńcze. Wielu próbowało i przepadło na dnie jaskini.
Rzeczywiście, gdy spojrzałem w dół dostrzegłem jedynie ciemność.
-Kim ty jesteś? I co ja tu robię?
-Ja? Zwię się Arcan - Demon Piekieł. A magowie uwięzili cię tu, ponieważ im zawadzałeś w ich polityce.
-Chcieli mi przecież pomóc. Wysłali Albertusa McMarthy'ego.
-Jego? To główny egzorcysta! Co z ciebie za potwór?!
Powiedział to ze śmiechem. Miałem dość. Odszedłem w głąb celi i usiadłem pod ścianą. Kapała na mnie woda z sufitu, ale nie zważałem na to, ponieważ myślami byłem gdzie indziej. Myślałem nad tym w jakim "gównie" się znajduję, oraz jak bardzo zostałem okłamany. Zabiją mnie?  Z przemyśleń wyrwało mnie skrzypienie metalu o metal. Zobaczyłem jakiegoś małego stwora gryzącego kraty mojej celi. Zdziwiony podszedłem przyjrzeć się stworzeniu. Wyglądem przypominał małpę, tylko głowę miał dwa razy większą od reszty ciała. Był koloru ciemno-zielonego. Zrozumiałem, że chce mnie stąd uwolnić. Arcana nie było słychać, więc poszedłem się zdrzemnąć. Obudziły mnie donośne krzyki. Wstałem i podszedłem do krat. Zauważyłem pode mną platformę z paroma ludzmi przesuwającą się w prawą stronę. Dostrzegłem, że tak naprawdę ludzi było 4, pozostała istota to najprawdopodobniej jakiś demon - teraz skuty świecącymi łańcuchami. Krzyczeli inni "mieszkańcy" więzienia. Schyliłem się i zobaczyłem, że nie ma już jednej kraty. Do przeciśnięcia pozostały "małpie" jeszcze trzy kraty. Odszedłem parę kroków i coś nagle mnie zakuło w piersi. Poczułem mocne pulsowanie oraz niewyobrażalny ból w miejscu serca. Z dłoni wystrzeliły fioletowe pioruny trafiając w kraty o których wcześniej myślałem, powodując ich wybuch. Szczęśliwy, że mam jak uciec, lecz zmęczony, poszedłem w stronę wyjścia. Arcan się śmiał. Nie wiem, czy z tego, że się uwolniłem, czy z tego, że mnie zabiją, tak czy siak. Skoczyłem w dół i już go więcej nie widziałem.

Uciekać, znaczy zabić z zaskoczenia.
Gdy spadałem myślałem jedynie o tym jak zginę. Otworzyłem oczy i ze zdziwieniem spostrzegłem, że lewituję około 10 metrów pod moją celą. W dole ta sama otchłań. Dostrzegłem wracającą platformę ze strażnikami. W duchu modliłem się żeby mnie nie złapali, lecz o dziwo nie zwracali na mnie uwagi. Przyjrzałem się mojemu ciału - było niewidzialne. To była moja szansa! Poczekałem aż platforma "podpłynie" do mnie i wskoczyłem do jej wnętrza. W środku było 3 ludzi. Zaskoczeni cofneli się parę kroków, by za chwilę na mnie ruszyć. Pierwszego trafiła moja błyskawica, standardowo w środek głowy, co mnie już znudziło. Kolejnemu przypiekłem do zwęglenia nogi tak, że upadając trafił jeszcze głową o wystający pręt. U ostatniego w oczach dostrzegłem strach przed tak brutalną śmiercią. Przerażony upadł na kolana błagając o litość. Podszedłem i zastosowałem nową technikę powolnego umierania. Dłońmi chwyciłem za jego skronie. Zamknąłem oczy i wysłałem lekki impuls. Poczułem odpowiedź, a właściwie opór słabego umysłu. Z łatwością złamałem jego obronę. Miałem teraz dostęp do jego wspomnień, myśli oraz sekretów. Po zastanowieniu zmieszałem wszystkie trzy i wyszedłem z jego świadomości. Popatrzyłem jeszcze jak się zwija mrucząc jakieś słowo. Jego wzrok błądził po podłodze. Wstał, podszedł do balustrady i wyskoczył. Chwilę później usłyszałem trzask łamanych kości. Podszedłem do panelu sterowania i nacisnąłem przełącznik dzięki czemu platforma ruszyła ku wyjściu.

Bunt na sali!
"WX5". Taki wzór był napisany nad wyjściem. "Dopłynąłem" tam w niespełna 10 minut. Podszedłem doń i dotknąłem. Jak na magiczną bramę oraz azyl magów przystało skrzydła otworzyły się bezszelestnie, chociaż wykonane były z ciężkiego kamienia. Kiedy się znalazłem za nimi, spostrzegłem, że znajduję się w windzie, wysokiej na około 3 metry - pewnie dlatego, że wprowadzają tu także wielkie stwory. Na ścianie po lewej, gdzie znajdował się panel, znalazłem przycisk oznaczony "0" - najprawdopodobniej prowadził on na parter. Nie myliłem się. Głos mówiący z głośników poinformował mnie, że aktualnie tam podróżuję. Drzwi się zamknęły, a nad nimi dostrzegłem strzałkę pokazującą na jakim piętrze znajduje się winda. Teraz było ustawione skrajnie po lewej; wskazywało piętro "6". Kiedy znajdowałem się w połowie drogi coś mnie "tknęło" w umyśle. Pomyślałem, że na górze mogą czekać na mnie kłopoty. Zawczasu się uszykowałem, choć z magią jest się gotowym nawet wtedy, gdy śpisz. Czasami część mocy może się wydostać ze snu, a wtedy trzeba tłumaczyć się sąsiadowi, że od tygodnia nie widziało się jego kota, a tymczasem zwierzak ostatniej nocy odwiedził tamten świat. Głos oznajmił, iż znajduję się na miejscu. Drzwi się otwarły. Nagle w prawą rękę uderzyła mnie skoncentrowana energia. Ukucnąłem, wyjrzałem i zobaczyłem że znajduję się w długim na 100 metrów holu. Na środku biegnie bordowy dywan. Po jego obu stronach stoją filary, a za nimi dostrzegłem kilku ludzi ubranych w czarne szaty. Co chwilę jeden z nich wychylał się, żeby wystrzelić pocisk energii. Po paru chwilach ich zapał drastycznie spadł, gdy spostrzegli, że zniszczyli wszystko w okół mnie, oprócz mojego ciała. Bez trudu wcześniej wytworzyłem silną tarczę, która teraz, ze względu na moc ich strzałów była w połowie zniszczona. Wstałem i z szaleńczym uśmiechem pobiegłem przed siebie. Pierwszego dopadłem po paru metrach. Uderzyłem go pociskiem energii trochę za mocno, ponieważ rozerwałem mu klatkę piersiową. Drugi chciał skoczyć na na mnie gdy byłem rozproszony, lecz ja zawsze czuwam. Chwyciłem Mocą i wyrzuciłem go na sufit. Kolejnych dwóch podpiekłem, a ostatniego dla równowagi zamroziłem. Odszedłem parę kroków, spojrzałem na rzeźby: lodową i dwie spopielone i pstryknąłem palcami, powodując ich wybuchy. Po tej akcji hala była cała upstrzona wnętrznościami. Poszdłem dalej w stronę wielkiej, brązowej bramy i uderzyłem w nią mocą, powodując jej zniszczenie.

"Zejście Demonów"
Przeszedłem przez bramę, nagle stając na dachu. Zaskoczony popatrzyłem po sobie. Dam radę. Pomyślałem. Wzniosłem się ponad wierzowce i spojrzałem na miasto w dole zapadnięte we śnie i skąpane w świetle księżyca. Myślami odbiegłem od rzeczywistości, spowrotem do Bramy Piekła.
~Już nie długo, moje istoty. Czekajcie na Zejście!
Powiedziałem do wszystkich zebranych przy Bramie demonów. Powróciłem do świadomości. Skupiłem się i z moich dłoni wypłynęła krwisto-czerwona mgła, która pęczniała, opadając na ulice. Z niej na środku jedynego parku w mieście wyrosła ogromna sfera wielkości całego parku. Z jej głębokiej czerni wydobywały się przeraźliwe krzyki i jęki dusz zjedzonych przez Zło. Przechodnie zatrzymywali się, żeby przyjżeć się kuli, po czym uciekali w popłochu, podobnie jak kierowcy przeróżnych pojazdów. Nagle ze sfery wystrzeliła w stronę nieba jakaś istota. Dostrzegłem u niej diable, jedno-metrowe rogi, ogromne skrzydła nietoperza, pazury przy stopach i dłoniach oraz częściowy czarny zarost na czerwonym ciele.
-Jesteśmy wolni! Do łowów bracia!
Po tym jak krzyknęła ze sfery zaczęły wychodzić pozostałe demony różnej maści. Wylądowałem na najbliższym dachu, żeby oglądać to widowisko. Widziałem jak istoty te rozrywają ludzi na pół, by następnie pić ich krew, niszczą budynki oraz wszelkie pojazdy. Czemu tak tu nudno. Potrzebuję rozrywki! Pomyślałem i skupiłem wzrok na grupce 10 demonów. W okół nich pojawił się krąg transmutacyjny i po chwili wszystkie znikły. Za raz potem nocne niebo przeszył przeraźliwy basowy skowyt. Zadrgała ziemia. Ze sfery wyszedł demon większy od samej kuli - miał ponad 60 metrów. Kształtem przypominał człekokształtną małpę, oprócz głowy, zamiast której miał zwinięte w kształt kuli, wijące się macki. Raz poraz dostrzegałem ogromne oko ukryte we wnątrz. Istota niszczyła wszystko doszczędnie. W okół siebie z mgły wytworzyłem kilka 5 calowych ekranów na których wyświetlały się sytuacje z innych ważnych miast na świecie. Wszędzie było podobnie jak tutaj. Ludzie nic nie mogli zrobić. Ta planeta jest moja!

-------------------------
opowiadanie napisane w dwa tygodnie, z zamiarem wysłania na konkurs. Liczę na szczerą ocenę ;)


Znajomy dostał pracę. Jest dumny jak paw, bo ma pod sobą jakieś pięćset osób. Wysiewa trawę na cmentarzu.
"I... Cry... When Angels deserve to Die!"
~~ http://nyanyan.it/obrazek.php?227820
http://s3.ifotos.pl/mini/DarkAnime_eneeaqp.png

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl